Telewizja Dziewcząt i Chłopców - polecamy

person Wysłane przez: Oficyna Wydawnicza "Impuls" list Kategoria: Aktualności Dodano: favorite Trafienie: 1509

Fragmenty książki Sławomira W. Malinowskiego w tygodniku PRZEGLĄD


Pomysł najpopularniejszych programów telewizyjnych dla dzieci i młodzieży narodził się w prasie, w „Świecie Młodych”


Nie jest pewne, kiedy dokładnie narodziła się Telewizja Dziewcząt i Chłopców. Bo, o ironio, tak naprawdę telewizja ta miała początek w prasie, konkretnie w „Świecie Młodych”. Celowo stawiam akcent na „dokładnie”, ponieważ był to proces trwający kilka miesięcy, no… może rok lub nawet dłużej.

Sławomir Malinowski

W drugiej połowie lat 50. XX w. w tej harcerskiej gazecie nastolatków pracowało wielu świetnych dziennikarzy: słynny zawiszak Jerzy Kasprzak, propagujący pocztę polową z czasów powstania warszawskiego; Wanda Chotomska, wspaniała autorka książek dla dzieci (ale to okazało się dopiero później), i poeta, niezapomniany Miron Białoszewski. Przyjaźnili się. Białoszewski, jak na człowieka wolnej duszy przystało, kupił sobie motor, pojazd najlepiej pasujący do jego niczym nieskrępowanego postrzegania świata. Urządzali nim wspólne wypady za miasto. W albumie Chotomskiej zachowało się zdjęcie, ślad szalonych, motocyklowych rajdów. Stoją obok siebie na jakiejś polanie lub poboczu drogi, w tle niezbyt wysokie krzaki. Ona w kasku, z delikatnym, lekko kąśliwym uśmiechem, on wpatrzony w obiektyw aparatu. Wszystko wyjaśnia dopisana później przez Chotomską adnotacja: „Woził mnie na motorze. Przeżyłam”.

Był też w redakcji oddany bez reszty odkrywaniu tajemnic wszechświata i popularyzujący podbój kosmosu Stanisław Borowiecki.

Pracował w niej już także Maciej Zimiński. Przed laty, jako absolwent Rejtana, rozpoczął studia w Szkole Głównej Handlowej, którą później przemianowano na Szkołę Główną Planowania i Statystyki. Jego specjalizacją była organizacja i technika handlu, czyli mógł być ekspedientem w sklepie. Równocześnie jednak zaczął studiować dziennikarstwo. Najpierw w Akademii Nauk Politycznych, potem na Uniwersytecie Warszawskim. W 1952 r. został absolwentem do kwadratu: i SGPiS, i uniwersytetu. Handlowej żyłki nie miał za grosz, za to talent dziennikarski… olbrzymi! No i dziennikarstwo pociągało go zdecydowanie bardziej. Jesienią 1952 r. trafił do „Świata Młodych”. A po październiku 1956 r. odbyło się zebranie zespołu dziennikarskiego i…

– W drodze demokratycznych wyborów wylaliśmy stare kierownictwo redakcji i wybraliśmy nowe – wspomina pan Maciej. – Szefem został Janusz Domagalik. Jak czas pokazał, był to dobry wybór. Znał się na dziennikarstwie, a do tego rozumiał dzieci i uważał nurtujące je problemy za nie mniej ważne od problemów dorosłych. Może tylko w trochę innej skali. Zasłynął później jako pisarz. Wydał parę naprawdę świetnych książek dla młodzieży: „Koniec wakacji”, „Księżniczka i chłopcy”, „Pięć przygód detektywa Konopki”...

21 czerwca 1957 r. „Świat Młodych” ogłosił pierwszą akcję, ukrytą pod wielce tajemniczym skrótem „W1000P”, czyli… „Wyprawę 1000 Przygód”. (…) A w sierpniu 1957 r. narodziła się w „Świecie Młodych” Niewidzialna Ręka.

Maciej Zimiński:
– Siedzieliśmy całą grupą w redakcji, rozmyślając, jak urządzić dzieciakom pozostałą część wakacji. Typowa burza mózgów. Ktoś rzucił to hasło, może nawet ja, choć nie jestem pewien, i się spodobało. Natomiast pewien jestem, że miałem szczęście napisać pierwszy tekst obwieszczający jej powstanie. No i chcąc nie chcąc, stałem się, przez przypadek, „ojcem” tej wyjątkowej w skali świata akcji.

13 sierpnia 1957 r. „Świat Młodych” krzyczał z pierwszej strony: „Nasz trop prowadzi na szlak Niewidzialnej Ręki”, a dowództwo „Wyprawy 1000 Przygód” wydało komunikat nr 11: „Wszystkie grupy »W1000P« i indywidualni odkrywcy mają stanąć w dniach i nocach od 15 do 20 sierpnia na szlaku Niewidzialnej Ręki. Przed wyruszeniem na szlak należy: przeprowadzić natychmiast alarmowe zbiórki grup; naradzić się nad projektami; ustalić dokładny plan działania. Po wykonaniu zadań na szlaku Niewidzialnej Ręki należy jak najszybciej oraz dokładnie opisać przebieg akcji i przesłać meldunek do Dowództwa. Odkrywcy, którzy dokonają najśmielszych i najpożyteczniejszych czynów, będą mogli stać się członkami plemienia Niewidzialnej Ręki”.

Nie zabrakło oczywiście sugestii: „Na szlaku NR możecie wykonać coś dla jednej osoby, a także dla wielu. (Np. zreperować mostek, zrobić tablicę ogłoszeń przy Gromadzkiej Radzie Narodowej, urządzić kwietnik na podwórku albo piaskownicę dla małych dzieci)”.

Był wszakże jeden warunek: „To, co zrobicie, musi być pożyteczne”. Niewidzialni powinni też działać zawsze wtedy, kiedy ktoś potrzebuje ich pomocy.

Gazeta podpowiadała, by: „najpierw poszukać i popatrzeć. W każdym miasteczku, każdej wiosce, na tej samej ulicy na pewno jest ktoś, komu pomoc Niewidzialnych się przyda. Może ktoś stary, jak pani Marciniakowa, może ktoś chory. A może też ktoś, kto sam czegoś nie umie wykonać”. (…) Listy, listy, listy… Góry listów. (…) Jak sobie radzono z zalewem korespondencji? Kto się nią zajmował? Kto odpowiadał na pytania i prośby małych widzów?

– Mechanizm był prosty. Korespondencję dzieliliśmy na poszczególne programy. Odpowiadali na nią sami dziennikarze, a później przynosili w zaadresowanych kopertach do wysłania. Wszystkie opatrywano jednym stemplem „Telewizja Dziewcząt i Chłopców; Warszawa 1; Skrytka pocztowa 35”.

Specjalną obsługę, ze względu na niesamowite ilości, miała jedynie Niewidzialna Ręka – podkreśla pani Irena Płochocka. – Tam pomagały dwie starsze panie, już na emeryturze. W ustalony dzień, popołudniami, gdy my kończyliśmy pracę, przychodziły do redakcji i w wydzielonym pokoju rozprawiały się z tą górą listów. Dokładnie je czytały, skrupulatnie segregowały, by na końcu najciekawsze przekazać Jadzi Dąbrowskiej albo Maćkowi Zimińskiemu. Koperty zawierające bilety NR przynosiły w pakietach po 100 sztuk, które obwiązywały gumkami recepturkami. Wszystko wysyłała kancelaria Radiokomitetu. Wykonywały gigantyczną pracę. Nazywaliśmy je „ciociami”. (…)

Lato 1968 r. obfitowało w „Teleferiach” w bogactwo form programowych. Audycja była nadawana dwa razy w tygodniu, każdorazowo po 90 minut, a rywalizacja stanowiła już tylko jeden z elementów przekazu. (…)

Podczas całej telewizyjnej akcji Niewidzialnej Ręki rozesłano prawie 2 mln biletów wizytowych, którymi dzieci podpisywały swoje dobre uczynki. Dzisiaj byli Niewidzialni nie tylko wspominają tę akcję z wielkim sentymentem, ale też podkreślają, jak bardzo zaważyła na ich życiu, stosunku do drugiego człowieka, postrzeganiu świata. Krystian Baron, który wraz z bratem przepisywał ojcu nuty, przyznaje wprost, że udział w NR odwiódł go od zrobienia wielu głupstw. Zbigniew Kapusta, niegdyś z rodzeństwem postrach dzielnicy i źródło wielu utrapień matki, nadal pomaga potrzebującym. „Swój numer 7651 będę pamiętał do końca życia”, dodaje.

A najsłynniejszy Niewidzialny – Antek Koszyk? W Zagórzanach obserwowałem, jak w milczeniu stał przed bramą byłego Państwowego Domu Dziecka. Opuszczony i zdewastowany budynek straszył głuchą ciszą.

– Po tej akcji – przyznaje pan Antoni – zmieniły się moje marzenia. Zmienił się też stosunek kolegów do mnie, a poza tym nie zależało mi już na imponowaniu komukolwiek. Sztab, ze względu na wyjątkowość czynu, a wówczas zupełnie tak tego nie oceniałem, odtajnił moje nazwisko. Rozdziawiali gęby, gdy na podwórze najpierw zajechała do mnie telewizja, a później dziennikarze z całej Polski. Zacząłem marzyć o wielkiej ciężarówce. Volvo albo mercedesie. No i spełniło się. Przez lata jeździłem wielką cysterną w gorlickiej rafinerii. Teraz wożę prezesa. A ludziom nadal pomagam.

Maciej Zimiński:
– Niewidzialna Ręka „prześladuje” mnie do dzisiaj. Dzwonią do mnie z „Życia Warszawy”, „Angory”, „Głosu Nauczycielskiego”, bo czują potrzebę napisania o niej. A nie dalej jak wczoraj rozmawiałem z moim byłym studentem: „Panie Macieju, niedawno w Łodzi jakaś grupa młodych ludzi, w tajemnicy przed prezydentem miasta, zaczęła obsiewać trawniki i nazwali się Niewidzialną Ręką”. Słyszysz, Sławeczku, Niewidzialną Ręką, której od prawie 30 lat już nie ma! Widocznie gdzieś, górnolotnie mówiąc, jej legenda żyje... Można więc z tego wysnuć wniosek – tu powiem straszną herezję – że mimo zlikwidowania przykazania o miłości bliźniego, ponieważ gdy chodzę po ulicy, to tego nie widzę, tkwi w ludziach tęsknota za czymś dobrym. I to jest iskierka nadziei, która jeszcze się tli. Mimo to dzisiaj nie wyobrażam sobie wznowienia Niewidzialnej Ręki – w tych sytuacjach społecznych, w tym chamstwie, łobuzerstwie, gdzie pod jej szyldem byłyby robione rzeczy złe, po prostu świństwa. A nam w czasie 25 lat nie zdarzyło się, nie dostaliśmy przynajmniej sygnału, żeby ktoś nadużył jej idei do zrobienia czegoś złego.

Gdy w poniedziałki o 16.15 rozlegał się sygnał „Zwierzyńca”, podwórka pustoszały, a rozłożone przed telewizorami maluchy zapominały o całym świecie. Program, co dzisiaj może wydać się wręcz niepojęte, był czarno- biały, a do tego bez szaleńczych pościgów, latających bohaterów i komputerowych efektów specjalnych. Był za to Pan. Jeden Starszy Pan z sumiastym wąsem, który niezwykle malowniczo opowiadał o zwierzętach i otaczającej nas przyrodzie. Banał – powiecie? Może i banał… Ale jakże piękny! Na pomysł programu wpadł Maciej Zimiński.

– W 1967 r. do któregoś z wakacyjnych wydań postanowiliśmy zaprosić gawędziarza potrafiącego opowiadać o lesie. Niestety, nikogo takiego w kręgu znajomych nie mieliśmy. I wówczas jeden z kolegów zasugerował, że w redakcji Polskiego Radia „Dla tych, co na morzu”, pracuje Michał Sumiński, który jest świetnym gadaczem, wprost niezwykłym malarzem wyobraźni. A przy tym ma o czym mówić. No to go zaprosiliśmy…

Proszę pamiętać, że program nadawano na żywo, więc sprawdzian umiejętności był znacznie ostrzejszy niż teraz, gdy całość jest nagrywana, a w razie wpadki potknięcie można skorygować.

– W studiu postawiliśmy dekorację przedstawiającą leśniczówkę: leżały pnie drzew, na zastawce wisiały rogi jelenia, a w tle stroszył piórka jakiś ptak – kontynuuje pan Maciej. – No i Sumiński pośród tego wszystkiego snuł swą opowieść. O czym? Nie pamiętam, ale zrobił na nas kolosalne wrażenie. Układając ramówkę na sezon 1968/1969, uświadomiliśmy sobie, że w ogóle nie poruszamy tematów przyrodniczych. Mając w pamięci tego genialnego narratora i wspaniałą osobowość kamerową, postanowiliśmy uruchomić „Zwierzyniec”. Jego opowieści, jak i kontakt z widzami, były absolutnie czarodziejskie. (…)

Fragmenty książki Sławomira W. Malinowskiego


„Telewizji Dziewcząt i Chłopców (1957-1993). Historia niczym baśń z innego świata”

Wydanie I, Kraków 2020, format B5,objętość 358 stron, oprawa twarda, szyta

źródło: tygodnik PRZEGLĄD, 27.07-2.08 2020, str. 54-55

 

Telewizja Dziewcząt i Chłopców (1957–1993)

Już teraz można ją kupić w sprzedaży bezpośredniej i wysyłkowej. Dystrybucję prowadzi Oficyna Wydawnicza „Impuls” przez księgarnie internetowe Impulsu: www.impulsoficyna.pl i www.impulsoficyna.com.pl oraz w księgarni stacjonarnej:


Jak złożyć zamówienie?

Zrzut%20ekranu%202020-03-09%20o%2020_48_Dział Handlowy wydawnictwa Impuls
ul. Fatimska 53b, 31-831 Kraków

Zrzut%20ekranu%202020-03-09%20o%2020_48_mail: bok@impulsoficyna.com.pl

Zrzut%20ekranu%202020-03-09%20o%2020_48_tel. +48 505-624-220, 12-422-41-80

 
Książkę polecają patroni medialni:

książkę  polecają

 

 

 

 

belka-mailing(2).png

niedziela poniedziałek wtorek środa czwartek piątek sobota styczeń luty marzec kwiecień maj czerwiec lipiec sierpień wrzesień październik listopad grudzień

Nowa rejestracja konta

Posiadasz już konto?
Zaloguj się zamiast tego Lub Zresetuj hasło